Rokity

Urodził się w Lubichowie, mieszkał trochę w Osiecznej, Szlachcie i Mirotkach. Głównie za sprawą taty, który był dyrektorem w różnych szkołach. Liceum kończył w Pelplinie.

Urodził się w Lubichowie, mieszkał trochę w Osiecznej, Szlachcie i Mirotkach. Głównie za sprawą taty, który był dyrektorem w różnych szkołach. Liceum kończył w Pelplinie. Tam też kontynuował edukację - postanowił zostać księdzem. Jako student seminarium zrobił sobie jednak przerwę w nauce. Przez rok pracował na budowie w Toruniu. Nie wiedział wtedy, że powróci do tego miasta, ale już na swoją pierwszą parafię. Potem były parafie w Tczewie, Koronowie, Dobrczu, Osiu, Tucholi i Hucie Kalnej. Obecnie jest proboszczem parafii Rokity.

Z Kociewiem nigdy jednak nie rozstawał się. W Dębiej Górze kupił dom - kociewską chatę, która ma ze 150 lat.
- Jestem szóstym właścicielem, a co najważniejsze przez te wszystkie lata niewiele się w domu zmieniło - mówi ksiądz Mariusz. - Moi poprzednicy nie zmienili jego wyglądu zewnętrznego, również wnętrza są urządzone w tradycyjnym kociewskim stylu.
Po przekroczeniu progu chaty gość czuje się jakby w skansenie. Można w niej znaleźć szuńdy do noszenia wiader z wodą czy kieżankę do wyrabiania masła. - Jako jedyny w Dębiej Górze mam na swoim podwórku dąb i to w dodatku stuletni - mówi dumny właściciel.

- Dębia Góra to miejsce, w którym odpoczywam. Tutaj czytam, piszę i zbieram myśli. Tutaj hoduję swoje ukochane konie.
W stajni, na którą zaadaptował pomieszczenia w budynku gospodarczym trzyma Korynta, jego brata Kaprysa, Knieje, jej córkę Hrabiankę i Łobuza. Ten ostatni nie bez kozery ma takie imię. Najpierw otwiera swój boks, potem swoich towarzyszy. Biada im jednak, żeby je opuścili!
- Uwielbiam patrzeć jak jedzą, to mnie bardzo uspokaja. Kiedy któryś umrze, pochowam go, a jako nagrobek posadzę drzewo.
Co roku w maju ks. Łącki wraz z przyjaciółmi świętuje Dzień Konia, który sami ustanowili. Z kolei we wrześniu wyruszają wspólnie na konną wyprawę do Krojant. Trasa liczy prawie 80 km.

Ksiądz jest nie tylko wytrawnym jeźdźcem. Ma na swoim koncie kilka publikacji: "Tajemnica babci Pożorskiej", "Łukaszki" - opowiadania nawiązujące do lasu, religii i wiary, czy rozważania "Jak nie kocham to umieram". Do wydania przygotowane są kolejne: "A śmierć była ostatnią rozkoszą duszy" oraz druga część historii o babci Pożorskiej: "Polowanie w dniu św. Rocha". Mariusz Łącki jest także autorem książki "Mirotki XIX-XX wiek", poświęcone rodzinie prawowitego dziedzica z tej miejscowości, napisanej na prośbę córki tegoż dziedzica. Mieszka ona w Australii, a książka powstała na podstawie jej listów i archiwaliów.


Pisywał także do prasy katolickiej, również ogólnopolskiej.
- Tę zdolność odziedziczyłem chyba po mamie, która była uzdolniona artystycznie, pięknie śpiewała i pisała.

Dębia Góra to nie tylko azyl przed codziennymi sprawami i kłopotami. Latem przyjeżdżają tu dzieci na naukę jazdy konnej pod okiem instruktora. Kilkudniowy pobyt ma im upłynąć pod znakiem przedniej zabawy i przygód. Właśnie dzieci zainspirowały księdza Mariusza do napisania "Tajemnicy babci Pożorskiej".
- Tylko tajemnica jest wymyślona - mówi ks. Łącki. - Za to wszystkie postaci, a więc mieszkańcy Dębiej Góry i Trzebiechowa oraz pies, są autentyczne. Mieszkańcy wsi nadal żyją, tylko Koral niestety zdechł. Dom, w którym rozgrywa się akcja stoi nadal w Dębiej Górze. Ta historia to przede wszystkim opowieść o ludziach i terenach, które oni zamieszkują. A przyświeca jej motto "Życie to nie bajka, ale bajka może stać się życiem".

Ks. Mariusz jest dumny ze swojego pochodzenia. Jak twierdzi, szlacheckiego herbu Korzbok.
- Herb pochodzi z XIII wieku, przedstawia trzy złote karpie na niebieskim tle - wyjaśnia proboszcz. - Korzbok oznacza krótki rwący potok. W heraldyce spotkać można przedrostki Korzbok von Łącki czy Seydlitz von Łącki. Szlachta ta przywędrowała na północne tereny z okolic Poznania. Przypuszczam, że zajmowała się rybołówstwem.
Herb ksiądz Łącki wymyślił również dla Dębiej Góry. Przedstawia on jelenia i konia w podkowie.

- Jeleń symbolizuje bory, a i koń jest dla wsi charakterystyczny. Niemało ich tutaj. Sam trzymam je w swojej stajni. Tę pasję odziedziczyłem chyba po dziadku. On był szalony na ich punkcie. Konie zresztą zawsze były bliskie Łąckim. W Posadowie do 2000 roku znajdowało się jedno z większych stad ogierów w Polsce. Jego właścicielem do 1939 roku był hrabia Józef Korzbok Łącki.


Z dziadkiem księdza Łąckiego wiąże się osobliwa historia. Zamordowali go Niemcy za posiadanie broni w 1939 roku. Dzień wcześniej swojemu synowi, a ojcu księdza, przekazał rodową obrączkę. Dziedziczył ją zawsze najstarszy z synów, z pokolenia na pokolenie. Broni, którą przechowywał dziadek Łącki Niemcy nigdy nie znaleźli.

 

Ten serwis internetowy korzysta z plików "cookies" (tzw. "ciasteczek") i podobnych technologii. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, zmień ustawienia swojej przeglądarki. Brak zmiany ustawień oznacza zgodę na zapisywanie plików cookies na Twoim dysku To find out more about the cookies we use and how to delete them, see our privacy policy.

  I accept cookies from this site.
EU Cookie Directive plugin by www.channeldigital.co.uk